poniedziałek, 5 grudnia 2011

To fall in love with/in Odessa... ;)

Minęło sporo czasu odkąd ostatni raz coś naskrobałem, jednak czas ten był bardzo intensywny i we wszelakie wydarzenia bohaty... ;)
Zaczęło się od kilkunastogodzinnej podróży z Doniecka do Odessy... Pierwsza moja podróż ukraińskim pociągiem to była. I moje życie już nigdy nie będzie takie samo... Dzięki Ci Giena! :)

 W ogóle zauważyłem, że w kraju, w którym obecnie się znajduje, stwierdzenia typu: "jeszcze nigdy", "nigdy wcześniej" itd. bardzo szybko się dezaktualizują.
Np. sama taka podróż pociągiem, pierwszy raz w życiu jadę nim w tym kraju, mam dla siebie wcale wygodne łóżeczko (też pierwszy raz jadę w takiej pozycji), a że jest gorąco wściekle, lub, jak mawia moja tutejsza Mama Sasza, "taka ŻARKA, że aż UŻAS", już wkrótce w tymże pociągu występuje w samych majtach i klapkach... A tylko przykład pociągu tu podałem.

Przechodzimy przez rzękę..."czekolady" a w niej...takieee france!


Do rzeczy - "Pozdrów Odessę - Mamę", takiej treści sms otrzymałem, i nie bardzo wiedziałem o co chodzi...
Teraz już wiem, tytuł tego posta tłumaczy chyba emocje, jakie wywołuje spotkanie przeciętnego pożeracza razowca z tym miastem... Jest bez szans! :)

A pojechałem tam na tydzień cały by uczestniczyć w treningu dla wolontariuszy z Europy Wschodniej. Tzn. znaleźliśmy się w całkiem licznej, bo niemal 30-osobowej kompanii ludzi z całej niemal UE, którzy przyjechali odbyć swą SŁUŻBĘ w trzech krajach: Mołdawii, Białorusi i Ukrainie.

Wspólne umysłów wysilanie


I powiem szczerze, nie spodziewałem się, że będzie aż tak fajnie! W wielu projektach, wymianach i akcjach brałem udział, różni ludzie się na nich zjawiali i różnie też praca, jak i nie mniej ważna cześć, czyli INTEGRACJA się toczyła. W Odessie, mimo BARDZO napiętego harmonogramu, udało nam się stworzyć świetną atmosferę i naprawdę zaprzyjaźnić! I myślę ja sobie, że kluczem do tego było zaangażowanie, chęć wniesienia własnego wkładu i... UŁYBKA! :) A od siebie dodam, że uwielbiam ludzi, którzy wiedzą czego i po co są, którym po prostu oczy goreją! :)

I w tej istnej wieży Babel wiele moich stereotypów niczym bańki mydlane, popękało. I dobrze!
Bo na przykład, że Niemcy nie są imprezowi, albo Ci są tacy a tamci owacy... I tylko jeden, sympatyczny zresztą bardzo, przedstawiciel zacnego i wielkiego Narodu, miał problem z komunikacją. Mianowicie, jego angielski rozumiał chyba tylko on sam, a jego własnego języka, nie rozumieli właśni rodacy, ale starał się bardzo i za to mu chwała i szacun wielki, że się na taki wyjazd zdecydował! A że też do Doniecka los go rzucił, więc jego postępy mam nadzieję obserwować!

Pierwszy Ortodoksyjny Gang Motocyklowy

Ad rem... Wieża Babel nazywała się Hotel Mirnyi, i długo nas tam nie zapomną, naszego zwłaszcza pokoju. Przewidziany na osób dwie, zmieścił niemal 30...
Rozmowy z ludźmi z Niemiec, Austrii, Belgii, Francji, Danii, Norwegii, Szwecji, Czech i... oczywiście Polski, w przepięknej mieszaninie anglo-rusko-ukrainsko-czesko-polsko-i-co-tylko-możliwe-jeszcze...
A najbardziej w pamięci utkwił mi czarny niczym nazwa tamtejszego morza, przemiły gość z burzą dredów na głowie i wielkim diamentem w uchu, który w jednym z najbardziej fancy miejsc w Odessie, zagadał nas po polsku, twierdząc, że z Warszawy... No i z Norwegiem pa russkij...

MY - Voluntjory nad Morzem Czarnym



W Odessie stwierdziłem też (który to już raz?), że jestem nienormalny...
Kto normalny bowiem, po dłuuugiej i intensywnej nocy, po godzinie snu ledwie, zrywa się na dźwięk kopyt końskich na bruku? Ja się zerwałem, najgorsze, że nie wiem czy to był sen czy jawa...

Odessa nocą, w prze-miłym/pięknym towarzystwie Pań - Marynarek (od ang. Navy- marynarka :) ).


Odessę opuszczałem potwornie zmęczony, totalnie nie wyspany i mega szczęśliwy, tym bardziej, że czekała mnie jeszcze tygodniowa peregrynacja po U`krainie... A z piękną Czeszką, umówiłem się na...konną lekcję rosyjskiego w...Kiszyniowie (stolica Mołdawii jak ktoś nie wie).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz