wtorek, 6 grudnia 2011

Biała Twierdza ciemną nocą...

Ak-Kerman, czyli Biała Twierdza, jak nazwali ją Turcy, to inaczej Białogród nad Dniestrem. Miejsce magiczne - ogromna forteca usadowiona na wzgórzu wśród rozlanego wokoło Dniestru, który tworzy tu tzw. liman. Żeby nie było, sam też nie wiedziałem, to moja niezrównana towarzyszka podróży, jak i jej pomysłodawczyni - Marta, mnie uświadomiła... Wcześniej, o zgrozo!, skojarzenia z jakimś popowym piosenkarzem się wiązały...

Odessę opuszczaliśmy więc w pośpiechu chcąc zdążyć na (jak mieliśmy nadzieję), spektakularny zachód słońca, który inspirował już wielu wielkich, by wspomnieć tylko naszego wieszcza, Mickiewicza, i nie naszego wieszcza, Puszkina...
Plany planami a marszrutki marszrutkami... I jeszcze te niekończące się pożegnania... To wszystko spowodowało, iż dotarliśmy na miejsce nocną porą.
W przeciwieństwie do mojej przewodniczki, byłem perspektywą ujrzenia twierdzy nocą, zachwycony! Jedyną wątpliwość budziła jej, hmm, dostępność. Jednak moja nie męska intuicja krzyczała "vse bude dobre"!!!

trochę historii ;)

Prawdopodobnie najgorsze zdjęcie tego wspaniałego miejsca, atmosfery nie czuć, zapachu Dniestru też, i gwiazd nie widać!              
                                                                     


I było! Wśliznąłem się do środka przez uchylone wrota, i oczom moim ukazał się widok, którego się w ruinach twierdzy nie spodziewałem! Ciężko powiedzieć o Ak-Kermanie ruina! Twierdza jest w zadziwiająco dobrym (w stosunku do środków przeznaczanych na jej utrzymanie), stanie. Zachowała się większość (26 z 32) baszt i wiele z zabudowań. Bo powierzchnia twierdzy to 9 otoczonych wysokim murem, basztami i blankami, hektarów! Długość murów to ponad 2 km.! Ta matematyka dość szybko ciałem się stała i w nogi mi weszła. Już niedługo mieliśmy cały jej teren, łącznie z murami, basztami, gzymsami, dziurami, studniami i piwnicami, obejść!
A było to tak...
Kiedy już wśliznąwszy się, gębę z zachwytu rozdziawiłem, zdziwiony, że drzew tyle teren twierdzy porasta i budynki tajemnicze wśród nich majaczą, widok nagle przesłonił mi...ochroniarz. Chwilę później dołączył i drugi, szersza i roślejsza wersja pierwszego. Na szczęście jestem na Ukrainie! Zamiast zebrać pałą przez łeb, usłyszeć warczenie spuszczanego ze smyczy brytana (te i owszem, były, ale stanowiły, że się tak wyrażę, żywy element wyposażenia zamczyska), lub dowiedzieć się nowych faktów o rodzicach, pan z nieśmiałym uśmiechem poprosił o hrywien 20...
Były to jak dotąd jedne z najlepiej wydanych pieniędzy w mym 28-letnim życiu!
Panowie zaprosili nas do swojej budki, pokazali elementy (chyba) wystawy o jej historii (twierdzy, nie budki ;) ), a następnie jeden z panów (ten większy!), imieniem Kolia, zaofiarował się, że nas oprowadzi. Pan Kolia powinien uczyć przewodników wszelkiej maści jak pokazywać zabytki! Bardzo spodobała nam się jego żelazna zasada "niżej ziemi nie upadniesz", którą baaardzo często nam tego wieczora powtarzał. Bo okazji do spotkania z matką - ziemią mieliśmy sporo! Trochę się na początku krygował, ale widząc mój zapał by włazić tam gdzie nie lza, postanowił chyba nam pokazać! I pokazał! Gdy mur się kończył, załamywał, (tzn. wielkie dziury w nim były) lub też przechodził w gzyms szerokości ok. 30 - 40 cm. pan Kolia z radością i zapałem (muszę to napisać! :) ) młodego źrebaka nad dziurami przeskakiwał, po gzymsie zaiwaniał, a moją towarzyszkę do pójścia jego śladem skutecznie zachęcał. Mnie nie musiał, choć tempa dotrzymać mu było nie sposób!
I tak też PRZYPADKIEM (piszę dużymi, bo w przypadki, wszelkie zbiegi i wybiegi, nie wierzę!) dostąpiliśmy przywileju odbycia najbardziej niesamowitej, jak się tutaj mawia, ekskursji. Przyświecały nam jedynie gwiazdy i... dwa szperacze naszego fantastycznego przewodnika. Przemierzyliśmy te 9 ha wzdłuż i wszerz, na czworakach i niemal czołgając się - by wejść do baszty Puszkina innej drogi nie ma! Sam Kolia przepięknej barwy guza sobie wówczas zafundował...

Puszka...od kilkuset lat na posterunku
Organki :)
Wiele innych ciekawostek zobaczyć tam (nawet nocą!) można. Rekonstrukcje piekielnej machiny oblężniczej, zwanej Хуторок, strzelających organek, puszek (są też i oryginały). Jest i scena, latem odbywają się różnego rodzaju imprezy i rekonstrukcję. Stoi również pomnik pamięci tureckiej przeszłości tego miejsca - minaret, któremu dodano również praktyczną , kolejną funkcję. Służył mianowicie żeglarzom jako latarnia morska, inaczej majak. 

majak
I tak też niżej podpisany miał okazję poczuć tę atmosferę, która skłoniła wieszcza NASZEGO (choć pretensje o niego ma mój litewski współlokator, Vytautas), do napisania tych słów: 


"Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.
W baszcie Puszkina!

Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;
Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi;
Tam z dala błyszczy obłok - tam jutrzenka wschodzi;
To błyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu(...)"

I mimo, że tej nocy, nie licząc wspomnianych już kundli i siedzącego w zaciszu swej budki, drugiego pana ochroniarza, byliśmy tylko my, to poczułem tam też coś jeszcze. Zdecydowałem zapytać nawet bohatera niniejszej opowieści o uuuu, duchy w twierdzy. Roześmiał się, wykpił nieco, ale wszak There are more things in heaven and earth, Horatio, Than are dreamt of in your philosophy. A ja wiem, że ktoś tam jeszcze był z nami...

A żeby koniec nie był tak dramatyczny, to powiem, iż wycieczkę zwieńczyliśmy rozmową uświęconą papierosem pokoju (beze mnie). Kolia nie mógł się nadziwić smaku mentoli... Rozmowie o wszystkim, i tej strasznej świadomości, że cholera, tylko wódki brak, by przypieczętować tę wspaniałą i niespodziewaną znajomość... Ale ja tam jeszcze wrócę!
A już naprawdę na koniec, zdjęcie z Kolią. Dzięki Wam, Kolio i Marto! :)
Kolia i ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz