O przechodzeniu
przez granicę, o pociągach, i o... koniach! Znowu! :)
Po zakończeniu etapu podróży Dnipro – Lwów i (również z
przygodami), dotarciu do granicy obu moich krajów, oczom ukazuje się widok niespodziewany!
Kilkuset osobowy tłum ciśnie się w wąskim przejściu ograniczonym z każdej
strony płotem z siatki wysokim na jakieś 3-4 metry. Przejście ma ok pół
kilometra, i ciągnie się między posterunkami wyznaczającymi granicę.
By jednak dotrzeć do celu, trzeba otrzymać swoją dawkę
upo/dlenia/korzenia i odstać swoje.
Mimo wszystko, atmosfera niemal rodzinna. Śnieżek prószy,
wiatr zacina, babuszki śpiewają kolędy...
Nowi znajomi, poznani w marszrutce studenci medycyny i
stomatologii z Lwowa, sugerują, żebym z pakietem dokumentów, zwłaszcza z
biletem na pociąg z Przemyśla, udał się do pograniczników, może puszczą
szybciej? Ich cofnęli...
Idę bez specjalnej wiary i nadziei.
Pograniczników jest dwóch, i jak to w kiepskich filmach
gangsterskich, jeden budzi (o ile to w
zaistniałej sytuacji, w ogóle możliwe) pozytywne odczucia, drugi wręcz
przeciwnie! Czyli dobry i zły glina! Niestety dobry jest też młodszy stażem,
więc czekam, aż łaskawie oblicze swe zechce skierować na mnie, szanowny STARSZY
STOPNIEM I STAŻEM STRAŻNIK GRANICY NASZEJ WSPANIAŁEJ RZECZYPOSPOLITEJ!
Czekam około pół godziny, za to w doborowym towarzystwie: duchownego Greko-katolickiego, Polaka –
przedstawiciela jakiejś wielkiej korporacji, na którego czeka już służbowa
maszyna po drugiej stronie kordonu i staruszka – Ukraińca. Łączy nas jedno-
pragnienie wejścia tzw. „poza kolejnością”. Choć nie do końca to sformułowanie oddaje
rzeczywisty obraz pieszego przejścia granicznego w Szeginii.
Wąska ścieżka, między posterunkami, przy polskiej granicy,
przedzielona jest na dwie jeszcze węższe, za pomocą konstrukcji z rur. Ścieżki
zamykane są bramkami, przy których stoją (teoretycznie) wspomniani wyżej
strażnicy. Przy jednej z bramek tłoczą się ludzie, niczym popularne sardynki w
puszce, choć mi do głowy, nie wiedzieć czemu, przychodzi porównanie, do zombie,
tłoczących się przed wejściem do pubu, w którym schronili się bohaterowie
pewnego filmu...
W ogóle filmowych porównań jeszcze kilka będzie...
Przy drugiej furtce, jak już rzekłem, stoimy my w czwórkę,
czekając na przybycie gościa, od którego, z czego z przerażeniem zdaje sobie
sprawę!, zależy czy: zdążę na pociąg, na który już mam kupiony bilet, czy nie
spędze nocy w towarzystwie..., i czy wreszcie zdążę dojechać do domu na
wigilię! (jest popołudnie 22 grudnia a kolejka liczy NIE WIEM ILE LUDZI i
ciągnie się jakieś 150 metrów!).
Tak sobie stoimy z moimi tego stania niespodziewanymi
towarzyszami, pogrążeni w swoich niewesołych myślach, od czasu narzekając na
taką rzeczy organizację, i, chcąc nie chcąc, patrząc na ludzi ściśniętych
między rurami pierwszej furtki- czyli w odległości wyciągniętej ręki...
Zjawia się wreszcie ten oczekiwany, każdemu coś miłego mówi,
mnie na przykład uczenie poucza, o równości wszystkich ludzi, ergo, mam wejść do
głównej kolejki i czekać na swą kolej i &^%$* go obchodzi, że nie przewożę
niczego na handel, mam bilet itd, itp...
Iście demokratyczna i obywatelska postawa! Liberté, égalité, fraternité!
Czemu zresztą daje wyraz już za chwilę! Rzucając młodemu
komendę, pt.”Dobra, wpuszczamy bydło”, staje na złączeniu rur przy głównej
bramce, mając (UWAGA BO TO WAŻNY DLA AUTORA TYCH WYN(AT)URZEŃ MOMENT!) za
plecami, tą przy której stoję ja!
Gramoli się na rury, płot tworzące, wyglądając jak... (już się
domyślacie?) o tak:
Nawet pozycje ma podobną – rękami bowiem wskazuje ludzi, i
jednych WYBIERA do wejścia, drugim każe się cofać. Czuję, że mam niebywałą
okazję obcowania z absolutem, że oto zstąpił mój święty imiennik, i dzierżąc w
ręku skobel bramki, jednych zaraz do krainy wiecznej szczęśliwości wpuści, a
innych (niegodnych na pewno tego zaszczytu) w otchłań precz iść każę!
Wrażenie psuje jedynie niewybredny język, cóż Szymon Piotr
rybakiem był, nim Świętym Piotrem się stał, więc domniemywać można, choć w
zasadzie nie powinno się, iż język jego od biblijnego nieco się różnił...
Ale ja tu się w teologiczne wdaję dywagację, a akcja
szybko się toczy! Tłum jakimś cudem się rozsuwa, by wybranych w swe grono, w
miejsce odrzuconych, przyjąć, ręka strażnika wędruje na skobel, drzwi się
otwierają tłum się wlewa, ja zaś stoję pomiędzy nie bardzo wiedząc co dalej...
Ten, o którym już tu tyle pisałem, każe mi jednak obrócić
się w stronę drugiej furtki – w ostatniej chwili, by zobaczyć dieduszkę
Ukraińca, właśnie za sobą bramkę zamykającego i za plecami strażnika z resztą
tłumu się komponującego... Mgnienie oka, jestem za nim! Drugie mgnienie to
właściwie mrugnięcie, porozumiewawcze, drugiego strażnika – the good one`a! ;)
Rzeka ludzkich serc porywa mnie dalej w kierunku drzwi do
posterunku... Teraz i ja ściśnięty jak...(do wyboru!), stoję przed właściwymi
już drzwiami do punktu kontroli, rozpaczliwie próbując ochronić ramieniem torbę
z bratowym laptopem. Na plecach zaś spoczywa wypchany po brzegi plecak, też
zresztą prezent od brata!
Współtowarzysze niedoli/kolejki, bardzo mili i pomocni się okazali. Na pierwszy rzut oka właściwie mnie ocenili- „wy tu pierwszy raz?”. Pokazali drzwi dla niepełnosprawnych, lub... dla osób z dużym bagażem i polecili, bym spróbował wejść tamtędy omijając główną kolejkę. Miałem wątpliwości, bo się trochę obawiałem, że zobaczy mnie kapo (ten strażnik z pierwszej bramki, jak go sobie w myślach nazwałem) i cofnie!
Ludzie przekonali mnie jednak, mówiąc, że nawet jak mnie nie
wpuszczą na posterunek, zrobią mi miejsce w kolejce. I nawet przegramolić mi
się przez płot pomogli!
Tutaj właściwie następuje happy end tej kilku dziesięciogodzinnej historii, jako że na posterunek mnie wpuszczono, przez
kontrolę szybko i bezproblemowo (;)) przeszedłem, musiałem jeszcze tylko
przepchać się przez podobnych rozmiarów tłum już po polskiej stronie, busik do
Przemyśla, tam spotkanie z porzuconymi w Dnipro koleżankami, piwo, pizza,
dworzec, bieg po zagubioną torebkę z powrotem do pizzerii, i bezpośredni pociąg
do Opola. Niniejszym honor PKP oddać muszę i za komfort podróży podziękować, bo
mimo okresu przedświątecznego, całą drogę w pozycji horyzontalnej przejechałem
dzięki czemu mogłem... Mogłem sobie śnić spokojnie co mnie za kilka godzin
czeka! A czekało mnie powitanie, którego w najskrytszych marzeniach bym nie
wymyślił! Ledwo do pociągu wsiadłem, odebrałem dwa telefony. Pierwszy od
dowódcy – Gucia, który, gdy dowiedział się, że będę w domu o 4 rano nakazał...
nie kładzenie się spać, po chwili drugi, od brata, który powtórzył to samo,
wyjaśniając, że pojedziemy witać nowy dzień... do lasu KONNO! :)
I tak też było!
Wschodu słońca nad ośnieżonym lasem, ślizgających się siwków
naszych, Tequili i Romea na pierwszym tego sezonu zimowym wyjściu, zapachu
lasu zimą i... pogoni za stadem jeleni nigdy nie zapomnę! Dziękuje Wam bardzo! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz