sobota, 18 lutego 2012

COOL2R(w)A



Tytuł tego posta jest swoistym hołdem dla nieistniejącej już niestety o`polskiej kapeli KULTÓRWA
Ale chciałem też trochę o kulturze - tej wyższej i tej na moim poziomie potraktować...
Powodów mam multum - prowadzę zajęcia kulturze poświęcone w jednej z 'moich' szkół, lecz przede wszystkim, moje życie tutaj jest niezwykle bogate w różnorakie wydarzenia kulturalne! Po roku spędzonym w dużej części w stajni, to spora zmiana! Tak wielka, że aż dziwnie się z tym czuję! (Brakuje mi stajni! :) Na tyle dziwnie, co by przelać me wrażenia na e-papier i podzielić się nimi z Wami! :)

Przed przyjazdem na Ukrainę byłem w życiu może na trzech wieczorach poezji. 3 miesiące tutaj - wieczory poezji (5), prozy i pieśni autorskiej (1), prezentacja tomiku poezji mojego kumpla (1), przegląd zaangażowanych społecznie filmów (1), koncert (1 - ale za to jaki!) i muzeum.
Do tego dochodzą aktywności takie jak dyskusyjny klub filmowy, English speaking club (dziś odbyły się pierwsze zajęcia - pełna sala ludzi chcących rozmawiać po angielsku!).
Zdecydowanie więcej atrakcji jeszcze na mnie czeka! W Doniecku jest kilka teatrów (do jednego mam zaproszenie na jutro), opera, filharmonia, kina, cyrk (nie w namiocie, tylko w specjalnym, ogromnym budynku), oceanarium z czterema delfinami (przez godzinę oglądałem je przez okienko), obserwatorium i... Bóg wie co jeszcze! Wiem też, że możliwe jest odwiedzenie kopalni (węgla i soli), co również chcę uczynić!
Ale od początku.

W zeszłym tygodniu moja mentorka Kristina zadzwoniła do mnie z propozycją wspólnego spędzenia czasu - do wyboru: lodowisko lub wieczór literacki. Co wybrałem? Lodowisko oczywiście! 
Ale, ale! Jak to mawia moja kochana siostrzyczka "hold your horses!". 
It`s Ukraine! I zima! Zapytacie, co przeszkadza zimno lodowisku?
A jednak! Było tak zimno, że lodowisko zamknęli bo... z zimna lód popękał! Niezwykłe! I tym sposobem trafiłem na wieczór poezji, prozy, pieśni autorskiej oraz prezentacji plastycznych dzieł.
Idziemy do jednej z 'cooltowszych' donieckich miejscówek - Izby. Sala mała i ludzi pełna. 
 Pierwszy artysta czyta białe, melancholijne wiersze a w tym czasie po sali krążą jego rysunki, wykonywane techniką, która przypomina mi obrazki-mozaiki wyklejane z kawałków kolorowego papieru przez mojego pradziadka. Wyobraźcie sobie, że obrazy Matejki umiał tą techniką skopiować! (Pradziadek, nie ten gość).
Tymczasem na scenę wchodzi dziewczyna, której jeden z wierszy wrył mi się w pamięć. Może nie cały, ale fraza: "ludzie są jak papierosy". Musiała się potem z tego publice spowiadać, i wyjaśniła to tak: "jednymi cieszysz się długo, innych chcesz się pozbyć jak najszybciej". Przypomniałem sobie to zdanie dzisiaj, paląc shishę nabitą fantastyczną wiśniową melasą. Pomyślałem, że w mojej wersji powinno to brzmieć właśnie z shishą w roli głównej - którą albo palisz długo (Magda, Adam, Misiu- 8 godzinne posiedzenie w pewnej 'czarownej' słowackiej herbaciarni), albo wcale! 
Ad rem! Przed widownią zjawia się dziewczyna z gitarą by zaśpiewać własne utwory! Jeden z nich jest o wojnie. Że dziś oglądamy ją oczami przodków. Mądry tekst i piękny głos!
Po niej na scenę wskakuje przysłowiowy chłop jak dąb, którego raczej podejrzewałem o bycie kimś bliskim, którejś z artystek a tu taka niespodzianka! Wrażenie potęguje fakt, iż ubrany jest od stóp do głów w dres (na stopach adidasy), i niemal musi się schylać pod sufitem. W garści krzepko dzierży pokaźny plik kartek formatu A4 (na oko z pół ryzy), zaczyna czytać i... z wielkiego cielska wydobywa się głosik godzien polnej myszki. Zestresowany jest chłopak straszliwie! Dres musi rozpiąć choć NIE JEST GORĄCO, z czoła mu się dosłownie leje a ręce się trzęsą jak... no wiecie!
Ale jak pisze!
Wiersze są piękne! Choć moja znajomość rosyjskiego nie ogarnia wszystkiego, mimo to pozwala się zachwycić bogactwem metafor, mnogością poruszanych tematów i ich głębią.
Z wierszy wynika, iż pasją chłopaka nie jest boks, lecz taniec!
Gdy padają pytania z sali o tą jego aktywność, chłopak ożywa i zaczyna tłumaczyć niuanse tańców latynoamerykańskich.
Jednak moją faworytką, już na pierwszy rzut oka ;) jest ostatnia występująca. Właściwie już sam widok wystarczyłby- śliczna dziewczyna o kręconych, sięgających pasa włosach...
Czyta lecz także recytuje z pamięci swoje wiersze i... bajki w języku rosyjskim ale też i w pięknej (w jej wykonaniu zwłaszcza!) ukraińskiej mowie, którą w Doniecku niełatwo usłyszeć.
Dziewczę, prócz wyżej wymienionych przymiotów jeszcze tańczy, gra na instrumentach i pisze muzykę. Gdy przychodzi do pytań, już mam jedno zadać, gdy jego podmiot ożywa i do sceny podchodzi...
Okładka pierwszego tomiku poezji kumpla Vadima - pierwszego Ukraińca, z którym piłem wódkę!

I właściwie na tym chciałem zakończyć, gdyby nie wydarzenia ostatnich dni.
Zauważyłem, że ilekroć wychodzę sam z domu, coś lub ktoś, a zazwyczaj wszystko naraz, mnie spotyka!
Ostatnio padł rekord. Idąc po ciężkim treningu na kolację, zaczepiła nas Babuszka. Zapytała o godzinę. Przyznam że z jej poprawnym wskazywaniem mam jeszcze problem. Nie zrozumiała, pomogła Beata. I się zaczęło. Przez pół godziny babcia nawijała o religii, filozofii, nauce. My kiwaliśmy głowami, po czym babcia podziękowała za ROZMOWĘ, pobłogosławiła i podreptała przez śniegi w swoją stronę. 
To był początek.
Do domu wracałem mocno okrężną drogą-ciężko wytłumaczyć niuanse transportu miejskiego w Doniecku.
Wymyśliłem trasę: trolejbus - z buta - tramwaj (jak przyjedzie) i znów z buta.
Tramwaj przyjechał, lecz wcześniej na przystanku zamamrotał coś, wyglądający NIE - ZA - BARDZO, człowiek. Na wszelki wypadek odparłem, iż nie mam pieniędzy i... tak poznałem Slawika...
Slawik pieniądze miał i bardzo się oburzył. Żeby go udobruchać, kupiłem mu bilet w tramwaju. No to on mnie w zamian na piwo pod sklep zaciągnął. Pod sklepem poznałem Azera z Kaukazu i usłyszałem historię życia pani sklepikarki, która oddawała się właśnie papierosowemu nałogowi. Sklep w tym czasie zamknięty (ok. 11 wieczorem!). Gdy skończyła,  wszyscy grzecznie weszli i pozamawiali co chcieli.
Slawik jest niemal moim sąsiadem, więc szliśmy razem pijąc i gadając. Co jakiś czas przerywała nam tylko telefonami, zaniepokojona nieobecnością męża, żona. Ale jak on pięknie do niej mówił! Maja sladienka! 
Mimo, iż nieco wcięty, ustępował miejsca na wychodzonej w śniegu ścieżce wszystkim ludziom wokoło. Opowiadał o swojej pracy (jest stolarzem- w siatce niósł wyrzynarkę Boscha- kiedyś takowe sprzedawałem!), żonie, dzieciach i rodzinie. Ma polskie korzenie! 
Zresztą polskiemu premierowi też by pomógł! Odpowiedział bowiem na popularne ostatnio pytanie, "Jak żyć?" sam je uprzednio zadawszy. A odpowiedział tak: "с любовью к другим!".
Czyż nie pięknie?
Dodam, już na sam koniec, iż najbardziej popularnym przekleństwem używanym przez moich ukraińskich znajomych jest блин - naleśnik, który, w ilości hurtowej, będę już dziś dla nich wytwarzał.
A koledzy-koszykarze W OGÓLE nie faulują!
A koledzy-pakerzy chętnie asekurują i się dużo uśmiechają!
I ogólnie, żeby nie było tak cool2ralnie, jest ZAJEBIŚCIE! :)
Ja z... BOHDANEM CHMIELNICKIM - chłopiec w garniturze. Moje zajęcia z cooltury.

Muzeum Krajoznawcze Donieckiej Oblasti - Posąg i Pani, Pani i Posąg, nie wiem kto bardziej nieruchomy.
Bilet na koncert.

Bilet do muzeum.



Info o Speaking Clubie, w którym uczestniczę w charakterze ZAGRANICZNEGO GOŚCIA :)









1 komentarz: