poniedziałek, 14 listopada 2011
huemaj? łajemaj? łeremaj?
Z urodzinami zawsze przychodzą pytania i wątpliwości...
O dziwo jednak, tym razem wyjątkowo cichy i słaby był ten głos, którego tak nie lubię słyszeć...
Widzę po prostu, że psychodeliczna układanka mojego życia powoli do KUPY (która staje się motywem przewodnim mych wynaturzeń :)) się składa!
Bo przecież jestem tu gdzie chcę być, robię to co chcę robić i staję się tym kim chcę być... i mam (naprawdę muszę użyć tego słowa!) ZAJEBISTE poczucie, że WRESZCIE naprawdę wziąłem się w tym cudownym dla mnie 2011 roku z życiem swym za bary i póki co z tej przepychanki wychodzę zwycięsko. A, uwierzcie mi, powoduje to wielkiego rogala na gębie! O takiego -> :D
A wczoraj moje urodziny w całkiem licznym gronie nowych znajomych i, TAK, już przyjaciół świętowałem.
Do 5 rano...
Zostałem zaproszony na ślub, słuchałem poezji na żywo tworzonej i deklamowanej, tańczyłem i piłem... (mało! :) )
I mnóstwo wspaniałych prezentów dostałem! Prócz rzeczy potrzebnych do życia, jak szal, kapcie, zestaw metalowych kielichów z logo szachciora, takąż piersiówkę, to jeszcze urządzenie odpowiadające na wszystkie pytania i... KARNET NA KONNĄ JAZDĘ!!!! :D
I jak tu nie być szczęśliwym?
Bo taki właśnie jestem, Wesołowskim w pomarańczowym swetrze, którego mi tu baaardzo brakuję!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz