sobota, 27 października 2012

Powrót do przeszłości, czyli Odysei część trzecia (i nie ostatnia!)

"Rozchodzą się z dżamidów pobożni mieszkańce,
Odgłos izanu w cichym gubi się wieczorze,
Zawstydziło się licem rubinowym zorze,
Srebrny król nocy dąży spocząć przy kochance.

Błyszczą w haremie niebios wieczne gwiazd kagańce,
Śród nich po safirowym żegluje przestworze
Jeden obłok, jak senny łabędź na jeziorze:
Pierś ma białą, a złotem malowane krańce.

Tu cień pada z menaru i wierzchu cyprysa,
Dalej czernią się kołem olbrzymy granitu,
Jak szatany siedzące w dywanie Eblisa

Pod namiotem ciemności; niekiedy z ich szczytu
Budzi się błyskawica i pędem farysa
Przelatuje milczące pustynie błękitu".

Adam Mickiewicz, Bakczysaraj w nocy.


Ten post będzie takim swoistym odgrzanym kotletem, oryginalnie napisany (w większości) dokładnie 3 maja 2012 roku w zupełnie innych okolicznościach zarówno przygody jak i... wszystkich innych. Nic to, mam nadzieję, że smakował będzie, a jeśli nie - wyrzucić, popić, zapomnieć! :) A wszystko, co dalej (no, prawie wszystko ;)) przepisanym z mego blogowego zeszytu jest - takim nowoczesny, miast laptopa, zeszyt i długopis z sobą wożę! ;)
 

Бахчисарай
Siedzę tyłkiem na twardej, wapiennej, rozgrzanej całodniowym słońcem skale, w niezbyt turystycznym miejscu, wysoko ponad tym urokliwym miasteczkiem.
Od czasu do czasu przechodzą koło mnie tubylcy (właśnie przeszedł pan a za nim 20 kóz, z których dwie, chwilę wcześniej oddawały się miłosnym igraszkom - na 'mojej' skale! Nie przeszkadzała im moja obecność zupełnie! ).
W ogóle dobre miejsce wybrałem na twórcze wycieczki, bowiem co kto przejdzie (a chodzą tylko tutejsi/tamtejsi), macha do mnie i zagaduje, a to czy stichy pisze czy może maluję? 
Że nie tylko na kozy miejsce to działa, powiedział mi nasz gospodarz, zgadnijcie gdzie rzekomo naszło naszego wieszcza narodowego (tego od Litwy) natchnienie? Czy zadziała i na mnie, ocenicie najlepiej Wy!

Właśnie rozbrzmiał ostatni dźwięk dobiegający z minaretu śpiewany przez Muezina (stojącego na dole!), psy okoliczne znów się rozszczekały.
Naprawdę w paru mrocznych i... dziwnych momentach mego żywota, gdy milkły psy, to... się działo! Ale nie tutaj. Widocznie i na psy wpływa aura tego miejsca... 
Słyszałem już Muezinów w wielu miastach. Do tej pory największe wrażenie zrobił na mnie ich śpiew w Jerozolimie. Aż do teraz...
Tam głos ginął w rejwachu wielkiego miasta, tutaj życie staje i trwa w zasłuchaniu i zachwycie (bo Muezin pięknie śpiewa!) jeszcze chwilę po tym, gdy wybrzmi ostanie słowo modlitwy.
Ilustracją do śpiewu są piękne góry dookoła, lekka bryza znad Morza Czarnego i senne miasteczko w dole.

... i dziś.
Wczoraj...
    










Przed chwilą zagadnęły mnie  idące gęsiego stromą ścieżką w górę, babcia z wnuczką. I znów to pytanie: czy ja поэт czy художник? :) Babcia, mimo iż daleko w latach posunięta, pod górę dziarsko bieży, figury zaś, mogłyby jej i młode dziewczęta pozazdrościć! 

 

Pewnie jesteście ciekawi, po cośmy do Bakczysaraju przyjechali (znów)? By spotkać naszych przyjaciół - Tatarów. Opiekowali się nami Aider, Amet i Dżamil. Pierwszym z wielu miłych zaskoczeń, którymi zostaliśmy dosłownie zasypani przez tych kilka dni, było miejsce, które wybrali nam na spoczynek. Nie dość, że tanie (choć zapłaciliśmy za nasz nocleg po wymianie 'uprzejmości' i nieznoszącej sprzeciwu postawie - jakież było nasze zdziwienie, gdy na pytanie ile się należy, właścicielka pensjonatu poinformowała, że rachunek już uregulowany!), to jeszcze przepięknie położone! Ostatni dom, dalej już tylko góry i 'moja', lub jak się później dowiedziałem MICKIEWICZOWA skała! Ale ja znów o skale, a najpierw na miejsce dostać się trzeba! Po kilkunastu minutach oczekiwania pod dworcem autobusowym w tzw. nowym Bakczysaraju, podjechał po nas mąż właścicielki, Riza, swym pięknym, czerwonym Жигули, o takim:

        
Swym pojawieniem się wywołał szczery zawód taksówkarzy czyhających pod dworcem, którzy, gdyśmy z autobusu z Sewastopola wysiedli, pospieszyli poinformować nas z satysfakcją wymalowaną na gębach, że autobusy nie chodjat.
Niesamowite uczucie jechać z dopiero co poznanym człowiekiem, Bóg jeden wie gdzie, w nieznanym zupełnie mieście, rozmawiając w innym języku... 
Mimo to, choć twierdzę, że dzięki temu, szczęśliwie dojeżdżamy na miejsce, otrzymując po drodze solidną porcję wiedzy co i gdzie i jak dotrzeć. Oj przydadzą się nam Rizy wskazówki bardzo! 
Na miejscu wita nas gospodyni, Dilara, która, jak się później dowiadujemy, jest siostrą samego Mustafy Dżemiliewa, przewodniczącego Medżlisu (Tatarskiego Parlamentu) na Krymie i deputowanego do Dumy Państwowej Ukrainy - arcyciekawa postać o której warto poczytać!

Tego wieczora jednak umysły zaprzątają nam inne myśli. By nabrać dystansu do spraw doczesnych, robimy pierwszy użytek ze wskazówek Rizy i udajemy się do sklepu... po piwo (i zapasy na jutrzejszą górską wędrówkę). Kiedy Dawid zajmuje się wybieraniem pożywienia, ja biorę na się ciężki obowiązek wybrania napoi, a że z zasady wybieram lokalne, no to Krymskie, no właśnie...
Zresztą zobaczcie sami: 
Woda... Krymska :/

Piwo... Krym.
 Jakież było nasze zdziwienie, gdy otwieramy butelki PIWA, a ono w ogóle jak piwo nie smakuje! ("Coś ty q... kupił?") Dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłem... Cóż, niech mnie ledwo co przebyty udar słoneczny tłumaczy, no i butelki podobne, a w ogóle to ciemno było...;) Zapłaciłem za pomyłkę wysłuchiwaniem żartów i docinków, których nie szczędził mi towarzysz podróży.  

Trudno, wypijamy WODĘ i spać, bo z samego rana się zacznie!
I rzeczywiście. Aider jest już godzinę przed umówionym spotkaniem (6 rano)! Gdy widzę go przed domem i spanikowany zaczynam przepraszać i tłumaczyć (byłem pewny, że zaspaliśmy) on uspokaja i tłumaczy, że ma coś do załatwienia z naszą gospodynią.

Aidera, Ameta i Dżamila poznaliśmy w Kijowie podczas finału konkursu Europa - Nostra. (O nich, i już tylko o nich, w kolejnym odcinku). Aider był opiekunem grupy chłopaków ze Szkoły Tatarskiej w Bachczysaraju. A że naszym (moim i Dawida) zadaniem wówczas, było zintegrowanie młodzieży (a była ich prawie setka z kilkudziesięciu szkół z całej Ukrainy), co w praktyce oznaczało dla nas wydurnianie się. Z zadania chyba wywiązaliśmy się nieźle, bo młodzi nas polubili (z wzajemnością!:) ) i pozapraszali do swych szkół, miast i domów! 

Ruszamy! Mijamy 'moją' skałę (wtedy się dowiaduję, że Polacy ją lubią i taki jeden izwiestnyj na niej siadywał) i wchodzimy wyżej. Póki co w trójkę, reszta chłopaków ma do nas dołączyć. Idziemy a Aider opowiada. Dziesiątki niesamowitych historii. Od tych bardzo dawnych (m.in. jak to się stało, że Tatarzy kojarzeni są jako naród wojowniczy) aż do trudnych, dziejów najnowszych i planów na przyszłość. Jest nauczycielem w Szkole Tatarskiej i działaczem jakiejś organizacji. Opowiada też sporo ciekawostek związanych z Polską i Polakami. Do tematu przewodniego jednej z nich w międzyczasie dochodzimy... Do "Szpagatu Aleksandry" mianowicie. Aleksandra to polska znajoma Aidera, która poprosiła go by oprowadził ją po górach. Z misji się wywiązał... po swojemu (mój brat byłby zachwycony, Góral - Dawid był także, natomiast Aleksandra... nieco mniej!). O co tu chodzi? O pewną ścieżkę, która prowadzi w dół. Bardzo stromą ścieżkę (ok, gdyby mi nie pokazali, nie wpadłbym, że może to być ścieżka i można nią schodzić bez liny!). Nazwali ją "Górny seks"! Dlaczego? Bo, jak w miłości, trzeba się przytulać do wszystkiego po drodze, a górny bo górny! Szpagat Aleksandry zaś stanowi punkt kulminacyjny "Górnego Seksu" :D. Został tak nazwany po tym, gdy owa Aleksandra oświadczyła, że dalej nie idzie i tak trwała czas dłuższy między nogami mając... przepaść! :) Zresztą sami zobaczcie: 

Przed...

W trakcie...

Wciąż w trakcie...
i po! :)
Był to dopiero początek wycieczki! Jak widzicie na załączonych obrazkach, "Górny Seks" przebyliśmy już w pełnym gronie czyli w piątkę - dołączyli do nas Amet (na górze) i Dżamil (w połowie), który to pokazał mi nowe oblicze ekstremalnej jazdy na rowerze. Podjechał tam na składaku na łysych oponach i bez hamulców, sam w klapkach...  
Kierujemy się w stronę skalnego miasta Eski - Kermen. Po drodze mijamy to słynniejsze, chętniej i liczniej przez turystów odwiedzane (bo bliżej i autobusem można dojechać!) Czufut - Kale. Tam jednak za wstęp trzeba płacić, a w Эски-Кермен nie!

Szlak, którym poprowadzili nas Tatarzy, jak zapowiedzieli, do najłatwiejszych nie należał, ale dostarczył niezapomnianych przeżyć! Szliśmy przez najpiękniejszy cmentarz (1. Ci, co mnie znają, wiedzą, że na punkcie cmentarzy mam fioła! 2. "Chwilę" wcześniej czytaliście zachwyty moje nad Cmentarzem Łyczakowskim - cóż...) jaki kiedykolwiek widziałem. Cmentarz Karaimów. Kimże byli? Na to pytanie odpowiem słowami Sławomira Kopera ("Ukraina, Przewodnik Historyczny, Tragiczne dzieje, Polskie Ślady; Warszawa 2011, s.  408 - 409).
"Karaimi są jedną z najbardziej tajemniczych grup etnicznych i religijnych funkcjonujących do dzisiaj w Europie. Wyznają wersję judaizmu, która oddzieliła się od głównego nurtu w VIII stuleciu - Karaimi odrzucili Talmud (...) akceptując wyłącznie Stary Testament. Początkowo religia miała charakter wybitnie misyjny (...). Powstała intrygująca wspólnota łącząca w sobie elementy mniejszości etnicznej i religijnej, nieliczna, żyjąca na uboczu".

I tegoż autora o samej nekropolii:

"Tysiące potrzaskanych nagrobków z hebrajskimi napisami, dowód istnienia grupy religijnej, która przed laty ostatecznie opuściła miasto (Czufut - Kale P.W.). Cisza, wiatr i cień drzew. Dotarłem do tego miejsca samotnie, wsłuchiwałem się uważnie w szum gałęzi, czułem dreszcze na plecach.
W pewnym momencie miałem wrażenie, że słyszę szepty tysięcy głosów mówiących w nieznanym języku. A chociaż nie należę do lękliwych, to
z radością wracałem do skalnego miasta, tam gdzie byli żywi ludzie, nieważne, że czasem hałaśliwi...".
(Tamże, s. 440).
Ze mną akurat było odwrotnie. Najchętniej zostałbym tam jeszcze bardzo długo! Wśród drzew i nagrobków panował przyjemny chłód, podczas gdy na szczytach skał na mój rozpalony łeb (owinięty ręcznikiem) lał się niemożliwy wręcz dla maja, żar! Chciałem tam zostać i kontemplować, tym bardziej iż poczułem wspólnotę... zainteresowań z leżącymi tam. Wyobraźcie sobie groby w kształcie... siodeł! Jeśli miałbym wybierać mogiłę dla siebie, chciałbym właśnie taką! 
Groby na cmentarzu chanów, przy pałacu też mają podobny kształt, jednak połączenie wykutej w kamieniu kulbaki z wyrytymi nań hebrajskimi inskrypcjami, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. I ta cisza wokół...





Niestety towarzysze moi nie dali mi nacieszyć tym miejscem i trzeba było ruszać dalej, do Эски-Кермен. Jeśli klikniecie w link, dowiecie się, że wcale nie było blisko! Cóż, dotarliśmy, zobaczyliśmy, po skałach skakaliśmy, zdjęcia porobiliśmy i na dół zeszliśmy! :)

Wracając minęliśmy jeszcze Klasztor Uspieński, jednak do środka nie weszliśmy a to przez wzgląd na towarzyszy naszych i gospodarzy, którzy, z pewnych względów, wchodzić tam nie chcieli/nie mogli/nie powinni.
Kolejny, ostatni już punkt wycieczki, wynagrodził nam powyższy brak. Była nim prawdziwa tatarska uczta! :)
Oczywiście nasi gospodarze ten spontaniczny rzekomo event, wcześniej ukartowali! W tatarskiej restauracji zostaliśmy ugoszczeni niczym sam Chan! (I nie mam teraz na myśli HANA, o którym pisywałem wcześniej! :)) Z tej uczty wywożę dwa (właściwie 3) wspomnienia. Przede wszystkim niezwykłej urody właścicielki (a może menadżerki?), Tatarki... I napojów, którymi gasiliśmy pragnienie: Ayran i Szerbet - niebo w gębie! Bo nazw tych wszystkich potraw, których próbowałem, nie sposób spamiętać.

I już całkiem na koniec przytoczę genialny cytat z mojego towarzysza podczas całej tej podróży, Dawida, dotyczący, a jakże! Nie zawsze udanych spotkań z rodakami za granicą:

"Łatwiej prawemu stać się lewym niż lewemu prawym!"

Polityczny manifest niemal!


Spostrzegawczy czytelnicy za okienkami podpisanymi kasa nie rabotajet (były to jedyne dwie kasy na bakczysarajskim dworcu), dojrzą siedzące dwie panie - kasjerki, które najwyraźniej chcą się schować przed obiektywem zasłaniając lica ręką (pani po prawej w kropki) lub odwracając się (kolorowa pani po lewej).
Maszyna pod Uspieńskim Klasztorem.
Adam Miauczyński: No wsiada pan czy nie, na co pan czeka, okrętu się pan spodziewałeś?
Mężczyzna w windzie: Na górę jedzie?
Adam Miauczyński: A gdzie ma jechać? W bok?!
A tutaj się idzie! Też na górę! :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz