środa, 29 lutego 2012

Dzień Muższciny

Taki to obrazek przysłała mi koleżanka na jedynym, prawdziwym i niepowtarzalnym portalu społecznościowym V KONTAKTE (im bardziej na wschód od Bugu, tym VK bardziej rządzi! :))

Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek pomyślę, lub co gorsza napiszę, cokolwiek dobrego o Armii Czerwonej...
A tu proszę! Wszystko zmienił 23 lutego, w którym to dniu kraje byłego sojuza obchodzą День защитника Отечества, nazywany potocznie Dniem Muższciny, czyli mężczyzny. Nie bardzo da się to ŚWIĘTO porównać z naszym banalnym dniem chłopaka. Bo i ich geneza zgoła inna i obchody nieporównywalne! Tutejsze jest bowiem poświęcone Armii Czerwonej, jej żołnierzom, weteranom, ale też wszystkim tym, którzy, w godzinie próby, bez wahania chwycą za broń, by bronić swych bliskich -
Pierwsze zdziwienie przeżyłem rano w autobusie, kiedy wsiadło doń starsze małżeństwo. I to pani ustąpiła panu miejsca, przy okazji czule się do niego uśmiechając i pieszczotliwie gładząc po zarośniętym obliczu, wywołując tym samym również moje rozczulenie.
Jednak największą niespodzianką tego dnia, było wyjście na tzw. "siłkę". Otwieram drzwi świątyni testosteronu i... zmieniam się w jedną z słynniejszych postaci biblijnych, kobietę w dodatku! W żonę Lota mianowicie - tak mnie zamurowało! Z letargu wyrwał mnie wrzask kolegów, by drzwi zamknąć bo холодно! No to wszedłem i zamknąłem. Zastanawiacie się pewnie co takie wrażenie na mnie zrobiło? Nasze "siłowniowe" koleżanki, w większej zresztą "sile" niż zwykle przybyłe, i co najważniejsze, inaczej też odziane! :) Nie dość że same wyglądające prześlicznie, próbowały też przyozdobić nasze miejsce spotkań. Wszędzie wisiały więc balony i rysunki. Jeden z nich zwłaszcza mi się spodobał - przedstawiał zajączka w sportowym wdzianku, dźwigającego ciężką sztangę, w tle symbol Audi lub olimpiady, do wyboru, i podpis: "od żeńskiego kolektywu" :). Urocze! A do tego wszystkiego przyniosły jeszcze tak potrzebne przy intensywnym wysiłku fizycznym, węglowodany w postaci soków, tortów i... cukierków! :)

A wyglądały tak:
A tu ze mną! :)


I jeszcze raz!
I całą (męską) bandą:
Czwarty pan od prawej, to nasz trener i... jego dziadek był Polakiem!
I na koniec wszyscy razem:

Po powrocie z siłowni do domu, powitały i obdarowały prezentem w postaci Drinking Bingo (to to coś jak dla chomika), nasze wspaniałe współtowarzyszki niedoli, czyli Mama Sasza i Magda. Prezent został czem prędzej wypróbowany czy aby działa? Działa! Dziękuje(MY)!

Kończąc, refleksją taką się podzielę. Po tym dniu, zapewniam, fanem czerwonej armady się nie stałem. Jednak miło jest zobaczyć dziewczyny, panie i starsze nawet kobiety, próbujące na wszelakie sposoby umilić nam, facetom,  życie! (A że okazja taka, no trudno! Znajomy Pułk Kozaków Im. Bohuna, umieścił na wspomnianym wcześniej medium, materiał o tym, iż jest to święto okupanta!).
Zaś poznany również zresztą na tej siłowni kolega, oksfordzką angielszczyzną przewagi ukraińskich dziewcząt wyliczał: że harują jak (nomen-omen ;)) konie - praca lub dwie, dom, dzieci, mąż, no i jeszcze że piękne. Fakt! Bo jak oceniła, też niczego sobie, koleżanka - Meksykanka, "average is 8" (w skali do 10). Więc drogie Panie zdają sobie panowie z Waszej wspaniałości sprawę! Możliwość okazania tego wkrótce!
Tymczasem od święta mężczyzn przeszedłem do kobiet, a to wszak temat godzien odrębnego potraktowania, ale to już w innej bajce!

sobota, 18 lutego 2012

COOL2R(w)A



Tytuł tego posta jest swoistym hołdem dla nieistniejącej już niestety o`polskiej kapeli KULTÓRWA
Ale chciałem też trochę o kulturze - tej wyższej i tej na moim poziomie potraktować...
Powodów mam multum - prowadzę zajęcia kulturze poświęcone w jednej z 'moich' szkół, lecz przede wszystkim, moje życie tutaj jest niezwykle bogate w różnorakie wydarzenia kulturalne! Po roku spędzonym w dużej części w stajni, to spora zmiana! Tak wielka, że aż dziwnie się z tym czuję! (Brakuje mi stajni! :) Na tyle dziwnie, co by przelać me wrażenia na e-papier i podzielić się nimi z Wami! :)

Przed przyjazdem na Ukrainę byłem w życiu może na trzech wieczorach poezji. 3 miesiące tutaj - wieczory poezji (5), prozy i pieśni autorskiej (1), prezentacja tomiku poezji mojego kumpla (1), przegląd zaangażowanych społecznie filmów (1), koncert (1 - ale za to jaki!) i muzeum.
Do tego dochodzą aktywności takie jak dyskusyjny klub filmowy, English speaking club (dziś odbyły się pierwsze zajęcia - pełna sala ludzi chcących rozmawiać po angielsku!).
Zdecydowanie więcej atrakcji jeszcze na mnie czeka! W Doniecku jest kilka teatrów (do jednego mam zaproszenie na jutro), opera, filharmonia, kina, cyrk (nie w namiocie, tylko w specjalnym, ogromnym budynku), oceanarium z czterema delfinami (przez godzinę oglądałem je przez okienko), obserwatorium i... Bóg wie co jeszcze! Wiem też, że możliwe jest odwiedzenie kopalni (węgla i soli), co również chcę uczynić!
Ale od początku.

W zeszłym tygodniu moja mentorka Kristina zadzwoniła do mnie z propozycją wspólnego spędzenia czasu - do wyboru: lodowisko lub wieczór literacki. Co wybrałem? Lodowisko oczywiście! 
Ale, ale! Jak to mawia moja kochana siostrzyczka "hold your horses!". 
It`s Ukraine! I zima! Zapytacie, co przeszkadza zimno lodowisku?
A jednak! Było tak zimno, że lodowisko zamknęli bo... z zimna lód popękał! Niezwykłe! I tym sposobem trafiłem na wieczór poezji, prozy, pieśni autorskiej oraz prezentacji plastycznych dzieł.
Idziemy do jednej z 'cooltowszych' donieckich miejscówek - Izby. Sala mała i ludzi pełna. 
 Pierwszy artysta czyta białe, melancholijne wiersze a w tym czasie po sali krążą jego rysunki, wykonywane techniką, która przypomina mi obrazki-mozaiki wyklejane z kawałków kolorowego papieru przez mojego pradziadka. Wyobraźcie sobie, że obrazy Matejki umiał tą techniką skopiować! (Pradziadek, nie ten gość).
Tymczasem na scenę wchodzi dziewczyna, której jeden z wierszy wrył mi się w pamięć. Może nie cały, ale fraza: "ludzie są jak papierosy". Musiała się potem z tego publice spowiadać, i wyjaśniła to tak: "jednymi cieszysz się długo, innych chcesz się pozbyć jak najszybciej". Przypomniałem sobie to zdanie dzisiaj, paląc shishę nabitą fantastyczną wiśniową melasą. Pomyślałem, że w mojej wersji powinno to brzmieć właśnie z shishą w roli głównej - którą albo palisz długo (Magda, Adam, Misiu- 8 godzinne posiedzenie w pewnej 'czarownej' słowackiej herbaciarni), albo wcale! 
Ad rem! Przed widownią zjawia się dziewczyna z gitarą by zaśpiewać własne utwory! Jeden z nich jest o wojnie. Że dziś oglądamy ją oczami przodków. Mądry tekst i piękny głos!
Po niej na scenę wskakuje przysłowiowy chłop jak dąb, którego raczej podejrzewałem o bycie kimś bliskim, którejś z artystek a tu taka niespodzianka! Wrażenie potęguje fakt, iż ubrany jest od stóp do głów w dres (na stopach adidasy), i niemal musi się schylać pod sufitem. W garści krzepko dzierży pokaźny plik kartek formatu A4 (na oko z pół ryzy), zaczyna czytać i... z wielkiego cielska wydobywa się głosik godzien polnej myszki. Zestresowany jest chłopak straszliwie! Dres musi rozpiąć choć NIE JEST GORĄCO, z czoła mu się dosłownie leje a ręce się trzęsą jak... no wiecie!
Ale jak pisze!
Wiersze są piękne! Choć moja znajomość rosyjskiego nie ogarnia wszystkiego, mimo to pozwala się zachwycić bogactwem metafor, mnogością poruszanych tematów i ich głębią.
Z wierszy wynika, iż pasją chłopaka nie jest boks, lecz taniec!
Gdy padają pytania z sali o tą jego aktywność, chłopak ożywa i zaczyna tłumaczyć niuanse tańców latynoamerykańskich.
Jednak moją faworytką, już na pierwszy rzut oka ;) jest ostatnia występująca. Właściwie już sam widok wystarczyłby- śliczna dziewczyna o kręconych, sięgających pasa włosach...
Czyta lecz także recytuje z pamięci swoje wiersze i... bajki w języku rosyjskim ale też i w pięknej (w jej wykonaniu zwłaszcza!) ukraińskiej mowie, którą w Doniecku niełatwo usłyszeć.
Dziewczę, prócz wyżej wymienionych przymiotów jeszcze tańczy, gra na instrumentach i pisze muzykę. Gdy przychodzi do pytań, już mam jedno zadać, gdy jego podmiot ożywa i do sceny podchodzi...
Okładka pierwszego tomiku poezji kumpla Vadima - pierwszego Ukraińca, z którym piłem wódkę!

I właściwie na tym chciałem zakończyć, gdyby nie wydarzenia ostatnich dni.
Zauważyłem, że ilekroć wychodzę sam z domu, coś lub ktoś, a zazwyczaj wszystko naraz, mnie spotyka!
Ostatnio padł rekord. Idąc po ciężkim treningu na kolację, zaczepiła nas Babuszka. Zapytała o godzinę. Przyznam że z jej poprawnym wskazywaniem mam jeszcze problem. Nie zrozumiała, pomogła Beata. I się zaczęło. Przez pół godziny babcia nawijała o religii, filozofii, nauce. My kiwaliśmy głowami, po czym babcia podziękowała za ROZMOWĘ, pobłogosławiła i podreptała przez śniegi w swoją stronę. 
To był początek.
Do domu wracałem mocno okrężną drogą-ciężko wytłumaczyć niuanse transportu miejskiego w Doniecku.
Wymyśliłem trasę: trolejbus - z buta - tramwaj (jak przyjedzie) i znów z buta.
Tramwaj przyjechał, lecz wcześniej na przystanku zamamrotał coś, wyglądający NIE - ZA - BARDZO, człowiek. Na wszelki wypadek odparłem, iż nie mam pieniędzy i... tak poznałem Slawika...
Slawik pieniądze miał i bardzo się oburzył. Żeby go udobruchać, kupiłem mu bilet w tramwaju. No to on mnie w zamian na piwo pod sklep zaciągnął. Pod sklepem poznałem Azera z Kaukazu i usłyszałem historię życia pani sklepikarki, która oddawała się właśnie papierosowemu nałogowi. Sklep w tym czasie zamknięty (ok. 11 wieczorem!). Gdy skończyła,  wszyscy grzecznie weszli i pozamawiali co chcieli.
Slawik jest niemal moim sąsiadem, więc szliśmy razem pijąc i gadając. Co jakiś czas przerywała nam tylko telefonami, zaniepokojona nieobecnością męża, żona. Ale jak on pięknie do niej mówił! Maja sladienka! 
Mimo, iż nieco wcięty, ustępował miejsca na wychodzonej w śniegu ścieżce wszystkim ludziom wokoło. Opowiadał o swojej pracy (jest stolarzem- w siatce niósł wyrzynarkę Boscha- kiedyś takowe sprzedawałem!), żonie, dzieciach i rodzinie. Ma polskie korzenie! 
Zresztą polskiemu premierowi też by pomógł! Odpowiedział bowiem na popularne ostatnio pytanie, "Jak żyć?" sam je uprzednio zadawszy. A odpowiedział tak: "с любовью к другим!".
Czyż nie pięknie?
Dodam, już na sam koniec, iż najbardziej popularnym przekleństwem używanym przez moich ukraińskich znajomych jest блин - naleśnik, który, w ilości hurtowej, będę już dziś dla nich wytwarzał.
A koledzy-koszykarze W OGÓLE nie faulują!
A koledzy-pakerzy chętnie asekurują i się dużo uśmiechają!
I ogólnie, żeby nie było tak cool2ralnie, jest ZAJEBIŚCIE! :)
Ja z... BOHDANEM CHMIELNICKIM - chłopiec w garniturze. Moje zajęcia z cooltury.

Muzeum Krajoznawcze Donieckiej Oblasti - Posąg i Pani, Pani i Posąg, nie wiem kto bardziej nieruchomy.
Bilet na koncert.

Bilet do muzeum.



Info o Speaking Clubie, w którym uczestniczę w charakterze ZAGRANICZNEGO GOŚCIA :)









środa, 8 lutego 2012

Po - świąteczne retrospekcje, czyli dalsza część podróży po maleńki przedmiot wielkiego pożądania :)


O przechodzeniu przez granicę, o pociągach, i o... koniach! Znowu! :)

Po zakończeniu etapu podróży Dnipro – Lwów i (również z przygodami), dotarciu do granicy obu moich krajów, oczom ukazuje się widok niespodziewany! Kilkuset osobowy tłum ciśnie się w wąskim przejściu ograniczonym z każdej strony płotem z siatki wysokim na jakieś 3-4 metry. Przejście ma ok pół kilometra, i ciągnie się między posterunkami wyznaczającymi granicę.
By jednak dotrzeć do celu, trzeba otrzymać swoją dawkę upo/dlenia/korzenia i odstać swoje.
Mimo wszystko, atmosfera niemal rodzinna. Śnieżek prószy, wiatr zacina, babuszki śpiewają kolędy... 
Nowi znajomi, poznani w marszrutce studenci medycyny i stomatologii z Lwowa, sugerują, żebym z pakietem dokumentów, zwłaszcza z biletem na pociąg z Przemyśla, udał się do pograniczników, może puszczą szybciej? Ich cofnęli...
Idę bez specjalnej wiary i nadziei.
Pograniczników jest dwóch, i jak to w kiepskich filmach gangsterskich, jeden budzi  (o ile to w zaistniałej sytuacji, w ogóle możliwe) pozytywne odczucia, drugi wręcz przeciwnie! Czyli dobry i zły glina! Niestety dobry jest też młodszy stażem, więc czekam, aż łaskawie oblicze swe zechce skierować na mnie, szanowny STARSZY STOPNIEM I STAŻEM STRAŻNIK GRANICY NASZEJ WSPANIAŁEJ RZECZYPOSPOLITEJ!
Czekam około pół godziny, za to w doborowym towarzystwie: duchownego Greko-katolickiego, Polaka – przedstawiciela jakiejś wielkiej korporacji, na którego czeka już służbowa maszyna po drugiej stronie kordonu i staruszka – Ukraińca. Łączy nas jedno- pragnienie wejścia tzw. „poza  kolejnością”.  Choć nie do końca to sformułowanie oddaje rzeczywisty obraz pieszego przejścia granicznego w Szeginii.
Wąska ścieżka, między posterunkami, przy polskiej granicy, przedzielona jest na dwie jeszcze węższe, za pomocą konstrukcji z rur. Ścieżki zamykane są bramkami, przy których stoją (teoretycznie) wspomniani wyżej strażnicy. Przy jednej z bramek tłoczą się ludzie, niczym popularne sardynki w puszce, choć mi do głowy, nie wiedzieć czemu, przychodzi porównanie, do zombie, tłoczących się przed wejściem do pubu, w którym schronili się bohaterowie pewnego filmu...



W ogóle filmowych porównań jeszcze kilka będzie...
Przy drugiej furtce, jak już rzekłem, stoimy my w czwórkę, czekając na przybycie gościa, od którego, z czego z przerażeniem zdaje sobie sprawę!, zależy czy: zdążę na pociąg, na który już mam kupiony bilet, czy nie spędze nocy w towarzystwie..., i czy wreszcie zdążę dojechać do domu na wigilię! (jest popołudnie 22 grudnia a kolejka liczy NIE WIEM ILE LUDZI i ciągnie się jakieś 150 metrów!).
Tak sobie stoimy z moimi tego stania niespodziewanymi towarzyszami, pogrążeni w swoich niewesołych myślach, od czasu narzekając na taką rzeczy organizację, i, chcąc nie chcąc, patrząc na ludzi ściśniętych między rurami pierwszej furtki- czyli w odległości wyciągniętej ręki...
Zjawia się wreszcie ten oczekiwany, każdemu coś miłego mówi, mnie na przykład uczenie poucza, o równości wszystkich ludzi, ergo, mam wejść do głównej kolejki i czekać na swą kolej i &^%$* go obchodzi, że nie przewożę niczego na handel, mam bilet itd, itp...
Iście demokratyczna i obywatelska postawa! Liberté, égalité, fraternité!
Czemu zresztą daje wyraz już za chwilę! Rzucając młodemu komendę, pt.”Dobra, wpuszczamy bydło”, staje na złączeniu rur przy głównej bramce, mając (UWAGA BO TO WAŻNY DLA AUTORA TYCH WYN(AT)URZEŃ MOMENT!) za plecami, tą przy której stoję ja!
Gramoli się na rury, płot tworzące, wyglądając jak... (już się domyślacie?) o tak: 
Nawet pozycje ma podobną – rękami bowiem wskazuje ludzi, i jednych WYBIERA do wejścia, drugim każe się cofać. Czuję, że mam niebywałą okazję obcowania z absolutem, że oto zstąpił mój święty imiennik, i dzierżąc w ręku skobel bramki, jednych zaraz do krainy wiecznej szczęśliwości wpuści, a innych (niegodnych na pewno tego zaszczytu) w otchłań precz iść każę!
 











Wrażenie psuje jedynie niewybredny język, cóż Szymon Piotr rybakiem był, nim Świętym Piotrem się stał, więc domniemywać można, choć w zasadzie nie powinno się, iż język jego od biblijnego nieco się różnił...
Ale ja tu się w teologiczne wdaję dywagację, a akcja szybko się toczy! Tłum jakimś cudem się rozsuwa, by wybranych w swe grono, w miejsce odrzuconych, przyjąć, ręka strażnika wędruje na skobel, drzwi się otwierają tłum się wlewa, ja zaś stoję pomiędzy nie bardzo wiedząc co dalej...
Ten, o którym już tu tyle pisałem, każe mi jednak obrócić się w stronę drugiej furtki – w ostatniej chwili, by zobaczyć dieduszkę Ukraińca, właśnie za sobą bramkę zamykającego i za plecami strażnika z resztą tłumu się komponującego... Mgnienie oka, jestem za nim! Drugie mgnienie to właściwie mrugnięcie, porozumiewawcze, drugiego strażnika – the good one`a! ;)
Rzeka ludzkich serc porywa mnie dalej w kierunku drzwi do posterunku... Teraz i ja ściśnięty jak...(do wyboru!), stoję przed właściwymi już drzwiami do punktu kontroli, rozpaczliwie próbując ochronić ramieniem torbę z bratowym laptopem. Na plecach zaś spoczywa wypchany po brzegi plecak, też zresztą prezent od brata!

Współtowarzysze niedoli/kolejki, bardzo mili i pomocni się okazali. Na pierwszy rzut oka właściwie mnie ocenili- „wy tu pierwszy raz?”. Pokazali drzwi dla niepełnosprawnych, lub... dla osób z dużym bagażem i polecili, bym spróbował wejść tamtędy omijając główną kolejkę. Miałem wątpliwości, bo się trochę obawiałem, że zobaczy mnie kapo (ten strażnik z pierwszej bramki, jak go sobie w myślach nazwałem) i cofnie!
Ludzie przekonali mnie jednak, mówiąc, że nawet jak mnie nie wpuszczą na posterunek, zrobią mi miejsce w kolejce. I nawet przegramolić mi się przez płot pomogli!
Tutaj właściwie następuje happy end tej kilku dziesięciogodzinnej historii, jako że na posterunek mnie wpuszczono, przez kontrolę szybko i bezproblemowo (;)) przeszedłem, musiałem jeszcze tylko przepchać się przez podobnych rozmiarów tłum już po polskiej stronie, busik do Przemyśla, tam spotkanie z porzuconymi w Dnipro koleżankami, piwo, pizza, dworzec, bieg po zagubioną torebkę z powrotem do pizzerii, i bezpośredni pociąg do Opola. Niniejszym honor PKP oddać muszę i za komfort podróży podziękować, bo mimo okresu przedświątecznego, całą drogę w pozycji horyzontalnej przejechałem dzięki czemu mogłem... Mogłem sobie śnić spokojnie co mnie za kilka godzin czeka! A czekało mnie powitanie, którego w najskrytszych marzeniach bym nie wymyślił! Ledwo do pociągu wsiadłem, odebrałem dwa telefony. Pierwszy od dowódcy – Gucia, który, gdy dowiedział się, że będę w domu o 4 rano nakazał... nie kładzenie się spać, po chwili drugi, od brata, który powtórzył to samo, wyjaśniając, że pojedziemy witać nowy dzień... do lasu KONNO! :)
I tak też było!
Wschodu słońca nad ośnieżonym lasem, ślizgających się siwków naszych, Tequili i Romea na pierwszym tego sezonu zimowym wyjściu, zapachu lasu zimą i... pogoni za stadem jeleni nigdy nie zapomnę! Dziękuje Wam bardzo! :)


Tytułowy, maleńki przedmiot wielkiego pożądania :)

Tequila

I tu też Tequila :)

Romeo

I moja ulubiona fota Romea - tutaj pod Krzyśkiem, podczas bitwy o twierdzę Koźle.

piątek, 3 lutego 2012

O KO..., nie, nie o koniach, o KO-SZYKÓWCE! :)


Napiszę o moim ulubionym (do czasu zakochania się w POLO!) sporcie, o koszykówce. Powód mam świetny, bo udało mi się wreszcie zagrać! I to z nie byle kim, bo z reprezentacją największego donieckiego uniwersytetu! :) A było tak, nasz niezawodny Andriej, zdobył skądś bilety na mecz ligowy tutejszej drużyny, (2 miejsce w lidze) z ósmym Zaporożem. Gdy przyszliśmy pod koniec pierwszej kwarty, było 29 do 8 dla naszych, którzy ten mecz...przegrali! Prezentując totalny brak zaangażowania i woli walki, za to na przeciwników, momentami aż miło było patrzeć! 

Jednak historią tego wieczoru, było poznanie (na meczu!) dwójki świeżo przybyłych (na studia) do Doniecka Polaków, Beaty i Dominika. Jako, że Polacy integrują się szybko, lub wcale, my wybraliśmy pierwszą opcję, z czego się bardzo cieszę! :) Dominik jest już wschodzącą  gwiazdą wspomnianej wyżej reprezentacji DONDu, i zabrał mnie, łaskawca, ze sobą na trening! (HURRA!) Mimo mrozu i powszechnego odwoływania wszelkich ludzkich aktywności (m. in. mojego bajek czytania!), ekipa koszykarzy zjawiła się w składzie wystarczającym do zrobienia fajnego treningu i rozegrania meczu. Są plusy niskich temperatur! Człowiek się prawie nie poci, łatwiej się oddycha no i przede wszystkim, nawet moja zaniedbana kondycja nie włączyła mi kolki! :)
Drużyna ma swoją salę, wprawdzie parkiet nie jest do końca parkietem, lecz deskami, za to kosze bardzo fajne podobnie jak piłki! Ponadto drużyna ma trenera, który kazał nam ćwiczyć, czy to rzuty z różnych miejsc, czy to zasłony. Także chyba pierwszy w życiu profesjonalny trening koszykówki! :) Pan trener w ogóle wydaje się być ciekawą osobą. Trochę już przeżył (wygląda na 60 lat), trochę po świecie pojeździł, rozmawialiśmy o polskich miastach w których był. I, przede wszystkim, pozwolił mi przychodzić na treningi, mimo iż, "техники у тебя нет" :) Dziękuje!
Zresztą mecz lepszy niż trening, przynajmniej w moim wykonaniu, choć nie obyło się bez kilku nieporozumień, ale hej! Slang sportowy innym językiem jednak jest! :)
Niestety moja pamięć do imion (z żeńskimi nieco lepiej!), woła o pomstę do nieba, więc oczywiście imion moich nowych kolegów z drużyny (ha, jak to brzmi!) nie przytoczę. A napisać chciałem, iż kryłem Chińczyka, wyższego i większego ode mnie, a gdy się cholernik wstrzelił, to nawet z moją ręką na twarzy ładował z każdej pozycji, także zza łuku... ;( Jeszcze mu pokażę! :) Miał koszulkę, oczywiście, JORDANA, ale mi się najbardziej podobały jego okulary a`la Horace Grant (a`propos ktoś jeszcze tego gościa pamięta?). O takie:
Także widzicie, lans w Doniecku to nie tylko żeńska domena! :) Żartów koniec, bo srogą lekcję mi dał, więc póki TAK gra, to niech sobie gogle nosi! :)

Ekipa trenuje trzy razy w tygodniu, poniedziałki, środy i piątki. Mam nadzieję, że w chociaż dwa z tych dni uda się popykać!
A poniżej kilka zdjęć z meczu, ale tego ligowego- profesjonalistów! :) Enjoy!

Nasi biali - właśnie się bronią, niestety nieskutecznie!


Dawid, współwolontariusz i Andrij, autor całego zamieszania.
Dawid, ja i Vytautas (z Litwy).
I już zupełnie na koniec, kilka cytatów z klasyków tej dyscypliny, i nie żeby przekonać wątpiących, że to mądra gra, tylko że po prostu zapamiętania są warte! Proszę:

“I have missed more than 9000 shots in my career. I have lost almost 300 games. On 26 occasions I have been entrusted to take the game winning shot...and missed. And I have failed over and over and over again in my life. And that is why... I succeed.”
Michael Jordan

Coś dla mnie: “You can practice shooting eight hours a day, but if your technique is wrong, then all you become is very good at shooting the wrong way. Get the fundamentals down and the level of everything you do will rise.”
Michael Jordan 

“When it's played the way is supozed to be played, basketball happens in the air; flying, floating, elevated above the floor, levitating the way oppressed peoples of this earth imagine themselves in their dreams.” 
John Edgar Wideman